Klinické príznaky suchého oka. Syndróm suchého oka u psa sa vyznačuje vysokým stupňom diskomfortu. U postihnutých jedincov vyvoláva pocity nepohodlia, svrbenia a veľkej bolestivosti. Pozorujeme neraz aj začervenanie spojovky, zapálené viečka, prítomnosť mukoidných a mukopurulentných výtokov. Rohovka býva matná
In three cases an associated autoimmune syndrome or paraneoplastic syndrome was the reason for the diagnostic workup for thymoma. The most commonly found type according to the WHO system of thymoma was A (37.8%), other types such as B (all subtypes), AB and C were found in 24.3%, 35.1%, and 2.7% of patients respectively, from a total of 37
Britania Raya kemudian menyerahkan masalah ini kepada Perserikatan Bangsa-Bangsa (PBB), yang pada tahun 1947 mengusulkan rencana pembagian Palestina menjadi dua negara, satu Yahudi dan satu Arab
6.5K views, 38 likes, 2 loves, 14 comments, 40 shares, Facebook Watch Videos from Dolnośląsko-Opolska Straż ds. Zwierząt: Co się dzieje w mieszkaniach komunalnych miasta Wrocław⁉️⁉️⁉️ Błagamy Was o
Zapraszamy na kurs online - Dieta BARF dla Kota - wszystko co musisz wiedzieć🐈🍲 Data: 12.03.2022 Godzina: 10:00 - 13:00 Koszt kursu: 139 zł ‼ do 31.01 PROMOCJA -20 zł ‼ Wykładowca: Konsultant żywienia kotów i psów Behawiorystka Berenika Niesłuchowska z bloga @Kotuszkowo Bilety : https://eduzo Więcej informacji
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Zauważyłeś u swojego kota takie niepokojące objawy jak trudności z oddawaniem moczu, spędzanie bardzo długiego czasu w kuwecie, podsikiwanie w małych ilościach czy też wokalizowanie i głośne miauczenie podczas oddawania moczu? Możliwe, że Twój pupil cierpi na FLUTD, w języku polskim oznaczony jako syndrom urologiczny kotów (SUK). Ten termin nic Ci nie mówi? Zatem koniecznie zapoznaj się z naszym kompendium wiedzy dotyczącym tego poważnego, a często niestety bagatelizowanego schorzenia. Przede wszystkim warto podkreślić, że zespół objawów, jakim jest FLUTD, jest trudny do uchwycenia od razu, w związku z czym koniecznie trzeba reagować bardzo szybko po zauważeniu pierwszych niepokojących symptomów. Co może przyczynić się do wystąpienia objawów związanych z FLUTD? Przyczyny pojawienia się tej dolegliwości u kotów są bardzo złożone. Generalnie chorują na nią zwierzaki obojga płci niezależnie od wieku, jednak znacznie częstsze zachorowania obserwuje się u kotów i kotek po kastracji bądź sterylizacji. Zdecydowanie bardziej podatne na FLUTD są kocury z uwagi na obecność kości prącia, która zmniejsza elastyczność cewki moczowej i utrudnia wydalanie z pęcherze zgromadzonego w nim piasku czy też kamieni. Lekarze weterynarii szacują, że na tę dolegliwość choruje około 10% kotów. Do najbardziej istotnych przyczyn powstawania tego schorzenia zaliczane są przebyte infekcje pęcherze moczowego różnego pochodzenia, skłonności genetyczne, brak aktywności fizycznej u kota, zbyt mała ilość wypijanych płynów, wady anatomiczne układu moczowego (są one główną przyczyną FLUTD u młodych osobników) oraz nowotwory pęcherza i cewki moczowej (te z kolei najczęściej dotyczą kocich seniorów). Dlaczego FLUTD jest niebezpieczny? Nierozpoznane i nieleczone objawy syndromu urologicznego u kotów doprowadzają do tego, że w pęcherzu chorego kota wytrąca się coraz większa ilość piasku, który osadza się w cewce moczowej i w konsekwencji może doprowadzić nawet do jej zatkania. Jeżeli dojdzie do całkowitego zablokowania cewki moczowej, kot nie jest w stanie oddać moczu, co prowadzi do zatrucia organizmu i postępującej niewydolności nerek, rozstrzeni pęcherza oraz ogromnego bólu, a po dłuższym czasie może teoretycznie dojść nawet do pęknięcia pęcherza moczowego, co stanowi bezpośrednie zagrożenie dla życia zwierzęcia. Nawet w sytuacji, kiedy przyczyną zatkania cewki moczowej nie są piasek bądź kamienie, należy koniecznie zwierzaka odpowiednio zdiagnozować i skutecznie rozwiązać problem z oddawaniem moczu. Jakie objawy powinny Cię zaniepokoić? Tym, co jest jednym z pierwszych sygnałów, które powinny zaniepokoić właścicieli kotów, jest zmiana rytuałów higienicznych zwierzaka. Przede wszystkim nasz pupil zaczyna wyjątkowo dużo czasu spędzać na wylizywaniu okolic narządów płciowych, gdzie usytuowane jest właśnie ujście zatkanej cewki moczowej. Częstym objawem jest również pomiaukiwanie podczas oddawania moczu, które związane jest z odczuwanym przez zwierzaka bólem. Sygnałem alarmowym są również znacząco zmniejszona ilość oddawanego moczu czy też znajdująca się w nim krew. Oprócz tego koty cierpiące z powodu FLUTD zaczynają załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w różnych miejscach w domu poza kuwetą. Z kolei podczas mikcji postawa naszego kota znacząco się zmienia – zwierzę jest wówczas wyjątkowo spięte, a jego miednica jest nienaturalnie ułożona. Na czym polega diagnostyka FLUTD? Lekarz weterynarii przede wszystkim przeprowadzi badanie palpacyjne, podczas którego dokładnie obmaca jamę brzuszną kota, ze szczególnym uwzględnieniem pęcherza moczowego. W ten sposób może on ocenić, czy pęcherz jest wypełniony. Następnie wykonywane jest USG bądź RTG, które pozwalają ocenić, czy poziom wypełniania pęcherza moczowego stanowi wskazanie do wykonania cewnikowania. Po dokonaniu oceny obrazowej kot kierowany jest na badania moczu oraz krwi. Ich wyniki pomogą mu ocenić, czy w moczu wytrącają się kryształy oraz określić poziom elektrolitów, a także bardzo ważnych parametrów nerkowych – mocznika i kreatyniny. Jednak aby ustalić pierwotną przyczynę zachorowania na FLUTD, konieczny będzie szereg dodatkowych badań, takich jak zdjęcie RTG z kontrastem, czyli tzw. pneumocystografia, podczas której wstrzykuje się do pęcherza powietrze, bądź posiew moczu. Jeżeli nie dadzą one jednoznacznej odpowiedzi co do przyczyn powstawania tej dolegliwości, bardzo często podłożem są problemy behawioralne kota. Jak przebiega leczenie? Leczenie FLUTD przebiega w wieloraki sposób. W sytuacji, kiedy nie doszło do zatkania cewki moczowej, zwierzęciu podawane są leki przeciwzapalne, osłonowe, rozkurczające oraz antybiotyki. Oprócz tego u kota należy wdrożyć specjalną dietę weterynaryjną, która przeciwdziała tworzeniu się niektórych kamieni i kompleksowo wspomaga prawidłowe funkcjonowanie układu moczowego. Jeżeli jednak doszło do całkowitego zatkania cewki moczowej, należy niezwłocznie wykonać cewnikowania oraz rozpocząć intensywną opiekę szpitalną, na którą składają się płynoterapia oraz wyżej wymienione leki. Po wykonaniu cewnikowania przychodzi czas na badanie moczu oraz krwi, co pozwala zdiagnozować przyczyny powstawania zatkania dróg moczowych, do których należą przede wszystkim kamienie, bądź bakterie. Jeżeli badania nie wykażą ich obecności, to najczęściej przyczynę zaburzeń stanowią problemy behawioralne kota. Po usunięciu cewnika podejmowana jest decyzja o dalszym przebiegu leczenia. Jeżeli kot samodzielnie oddaje mocz, najczęściej w pełni wystarczająca będzie kontynuacja podawania leków oraz przestrzeganie odpowiedniej diety. W sytuacji, kiedy nadal występują problemy z oddawaniem moczu, konieczna może się okazać interwencja chirurgiczna, podczas której zostaną usunięte kamienie zalegające w pęcherzu moczowym. W skrajnych przypadkach podczas takiego zabiegu wykonuje się również wyszycie cewki moczowej, aby poszerzyć jej ujście u osobników płci męskiej. Podsumowując, FLUTD jest obecnie często występującym problemem natury weterynaryjnej, jednak szybka reakcja właściciela zwierzęcia i odpowiednia interwencja lekarza weterynarii daje możliwość znacznej poprawy stanu pacjenta oraz stałego kontrolowania jego problemów z układem moczowym.
Kłopoty z oddawaniem moczu, bolesne oddawanie moczu lub załatwianie się poza kuwetą – to mogą być przyczyny syndromu urologicznego kotów. Niestety choroba ta może wystąpić u zwierząt w każdym wieku, a jej objawy i konsekwencje mogą być różnorodne w zależności od stopnia zaawansowania schorzenia. Kluczowe jest jednak możliwie wczesne wykrycie schorzenia i niedopuszczenie do dalszego jego rozwoju. Ogromną rolę odgrywa tutaj nie tylko właściwe leczenie, ale również profilaktyka – właściciele czworonogów powinni bowiem wiedzieć, że ryzyko wystąpienia syndromu urologicznego kotów można znacznie zminimalizować poprzez wdrożenie odpowiedniego postępowania. Przez aktualizacja dnia 18:58 Czym jest syndrom urologiczny kotów? Syndrom urologiczny kotów oznacza zespół objawów klinicznych związanych z dolnymi drogami moczowymi. Schorzenie to powstaje na skutek zatkania cewki moczowej kota i może prowadzić do rozwoju mocznicy. Do przyczyny tego schorzenia można zaliczyć: zapalenia pęcherza moczowego; wady anatomiczne układu moczowego; zmiana odczynu moczu; niedobór witamin A i B6; nowotwory pęcherza i cewki moczowej. Najczęstszą postacią syndromu urologicznego kotów jest idiopatyczny syndrom urologiczny. W większości przypadków schorzenie to dotyka samców. Przyjmuje się, że ma to związek z występowaniem zaburzeń hormonalnych, które powstają w wyniku kastracji. Innymi czynnikami mogącymi sprzyjać rozwojowi choroby mogą być także wiek, dieta, tryb życia zwierzęcia oraz stres. Do najczęstszych objawów syndromu urologicznego kotów zalicza się: nieprawidłową postawę podczas oddawania moczu; częste oddawanie moczu małych ilości moczu; utrudnione oddawanie moczu, które przejawia się np. w większej ilości czasu spędzanej w kuwecie; ból podczas oddawania moczu – w niektórych przypadkach kot może wydawać niepokojące dźwięki, będące wynikiem dolegliwości bólowych; oddawanie moczu poza kuwetą; obecność krwi w moczu; częste wylizywanie okolicy narządów płciowych; niepokój. W przypadku, gdy zaobserwowaliśmy któryś z następujących objawów lub podejrzewamy, że kot nie może swobodnie oddawać moczu, należy jak najszybciej udać się do lekarza weterynarii. Zatkanie cewki moczowej oraz zaleganie moczu w pęcherzu mogą prowadzić do poważnych zaburzeń elektrolitowych, a nawet zatrucia organizmu zwierzęcia i w konsekwencji – jego śmierci. Jak zapobiegać powstawaniu syndromu urologicznego? Choć na niektóre czynniki ryzyka wystąpienia tej choroby nie mamy większego wpływu, to odpowiednia profilaktyka może skutecznie zminimalizować ryzyko wystąpienia syndromu urologicznego u naszego pupila. Zapobieganie powinno opierać się na konkretnym postępowaniu, do którego zaliczamy: Odpowiednią dietę: dużą wagę powinniśmy przykładać zarówno do ilości, jak i rodzaju pokarmu podawanego naszemu kotu. Możemy skorzystać z karmy zapobiegającej chorobom moczowym u kotów lub wybrać produkt przeznaczony dla zwierząt wykazujących już pewne objawy schorzenia. Specjalistyczne produkty zapewniają odpowiedni odczyn moczu naszego kota, chronią przed nadwagą lub zwiększają pobieranie wody, co zmniejszy ryzyko zatkania cewki moczowej. Odpowiednie spożycie wody: każdy kot powinien mieć stały dostęp do świeżej wody. Konieczne może okazać się zachęcanie zwierzęcia do spożywania większych ilości wody – warto wymieniać ją nawet kilka razy w ciągu dnia, aby nie straciła swoich właściwości i zachowała walory smakowe. Pamiętajmy, że im więcej płynów kot spożyje, tym bardziej rozcieńczony będzie jego mocz. W praktyce zmniejszy to ryzyko tworzenia się kryształów i zatykania cewki moczowej. Zminimalizowanie stresu: niestety stres zaliczany jest do jednego z głównych czynników odpowiedzialnych za rozwój syndromu urologicznego u kotów. Zminimalizowanie stresów zwierzęcia jest jednak kluczowe nie tylko w zapobieganiu tej choroby, ale także w niedopuszczaniu do jej dalszego rozwoju. Warto bowiem wiedzieć, że stres nasila objawy syndromu urologicznego kota i powoduje pogorszenie samopoczucia zwierzęcia. Konieczne jest zminimalizowanie ilości bodźców stresowych, jakie mogą wywoływać niepokój u naszego pupila i zapewnienie mu odpowiedniej opieki w sytuacjach stresowych (takich jak przeprowadzka, remont, sylwester) oraz preparatów uspokajających. Nie bez znaczenia dla zdrowia naszego czworonoga jest także zapewnienie mu odpowiedniej dawki ruchu i regularne odwiedzanie lekarza weterynarii. Badania kontrolne przeprowadzane przynajmniej raz do roku pozwolą w porę wykryć niepokojące objawy i podjąć leczenie wówczas, gdy choroba będzie jeszcze niezaawansowana. Jak leczony jest syndrom urologiczny kotów? Leczenie syndromu urologicznego kotów nie należy do procesów łatwych. W większości przypadków choroba ta nie ma jednej i łatwej do usunięcia przyczyny – zwykle składa się na nią szereg różnorodnych czynników. Z pewnością sposób postępowania będzie jednak zależał od stopnia nasilenia objawów. W sytuacji, gdy u kota występują jedynie objawy zapalenia pęcherza, wystarczające może okazać się zastosowanie leków przeciwzapalnych, osłonowych i rozkurczowych. W niektórych przypadkach zalecane może być także stosowanie antybiotykoterapii. Jeśli jednak doszło do zatkania cewki moczowej, to konieczne będzie jej udrożnienie i usunięcie zalegającego moczu poprzez zabieg cewnikowania. Zabieg ten nie jest przyjemny, więc konieczne będzie podanie kotu środków uspokajających. Po cewnikowaniu zwykle zalecana jest płynoterapia, która pozwoli na wyrównanie zaburzeń elektrolitowych i ustabilizuje stan zdrowia zwierzęcia. W zaawansowanych stadiach choroby lub w częstych i nawracających niedrożnościach, weterynarz może podjąć decyzję o chirurgicznym wyszyciu cewki moczowej. Zabieg ten nie likwiduje jednak przyczyny schorzenia. Należy mieć świadomość, że choć ujście cewki moczowej ulega poszerzeniu, to możliwy jest nawrót choroby. Kluczowe w tym przypadku jest więc odpowiednie leczenie i wdrożenie odpowiedniej profilaktyki. Konsultacja: lekarz weterynarii Dorota Dołęga Kozierowska
Ta historia to tylko wycinek z 13 lat wspólnego życia autorki i jej rudo-białego kocura, który co najmniej kilka razy skutecznie oszukał przeznaczenie i przetrwał na przekór ostrożnym rokowaniom i złemu losowi. „Stefan jadł i rósł, stopniowo przybierał na masie, jednak cały czas towarzyszyły mu jakieś problemy. A to nawracająca biegunka, nierzadko z krwią (tym tematem zajmę się szerzej w rozdziale Problemy z trawieniem), a to ropiejące i zaklejające się oczy. Ilości zastrzyków i kropli, które ten maluch przyjął w ciągu pierwszego roku życia, nie jestem w stanie nawet policzyć. (…) Po uzyskaniu wyniku z antybiogramu w styczniu 2007 leczenie wreszcie ruszyło ustalonym torem i bazowało na tych antybiotykach, na które szczep bakterii bytujących w kocim oku] okazał się wrażliwy. Dopiero to zaczęło przynosić jako takie efekty, choć przywrócenie oczu Stefana do pełnej sprawności zajęło w sumie blisko dwa lata. Niemniej cały czas towarzyszył nam inny, stopniowo nasilający się problem: głód. fot. Monika Małek Niestety, ze względu na potwornie trudny start oraz utrzymujące się przewlekłe zaburzenia pracy ze strony przewodu pokarmowego Stefan był wiecznie głodny. Trzeba dodatkowo pamiętać, że był to malutki kociak, który nie tylko przechodził przez etap wzrostu i budowania organizmu, ale też starał się nadgonić deficyty z pierwszych tygodni życia, gdy jedzenia było za mało. Dlatego był w stanie zjeść każdą ilość pożywienia. Jednak nie to było sednem problemu… Ten maluch był w stanie zjeść wszystko, i to było najgorsze. W tym miejscu dochodzimy do bardzo istotnego elementu, jakim jest uczenie się przez obserwację. Jest to jedna z metod wykorzystywanych przez kociaki do poznawania świata i przyswajania panujących w nim zasad i wzorców: maluchy obserwują tych, którzy je otaczają, a następnie kodują sobie ich zachowania i powtarzają je. Stefan nie mógł obserwować innych kotów, bo zwyczajnie ich nie było. Obserwował więc ludzi, uczył się i powtarzał. Wszystko. Także ludzkie zachowania pokarmowe. Jeśli więc ja coś jadłam, a on to widział, z automatu przyjmował, że dana rzecz jest jadalna, więc będzie odpowiednia także dla niego. A to powadziło prostą drogą do sytuacji nie tylko kłopotliwych, ale wręcz zagrażających jego zdrowiu, a w dalszej konsekwencji być może także życiu (bo o ile zjedzenie kawałka bułki czy sera skończy się dla kota co najwyżej niestrawnością, to już zjedzenie gorzkiej czekolady zawierającej wysokie stężenie teobrominy czy produktów z dużym stężeniem ksylitolu może doprowadzić do zatrucia ze skutkiem śmiertelnym włącznie). Aby dokładniej oddać obraz sytuacji, muszę zaznaczyć, że mieszkanie we Wrocławiu nie miało wydzielonej kuchni – wraz z salonem była to jedna otwarta przestrzeń, w której znajdował się bar oddzielający aneks kuchenny od pokoju dziennego. Wymagało to więc nie tylko stałego utrzymywania porządku w strefie kuchennej (Stefan regularnie patrolował rejon kuchenki i zlewu, odkąd tylko nauczył się tam wskakiwać z pobliskiego parapetu), ale także pilnowania każdej rzeczy do jedzenia, którą choćby na moment spuściło się z oka. Właśnie wtedy przekonałam się na własnej skórze, co to znaczy „mieć oczy dookoła głowy”. Pewnego popołudnia przygotowywałam na obiad kilka kotletów, które, zgodnie z moim zamysłem, mały być obłożone grubo mielonym pieprzem. Kiedy pierwszy kotlet był już rozbity i „opanierowany” odłożyłam go na bok i odwróciłam się po kolejny. Jakież było moje zdziwienie, gdy dosłownie po sekundzie talerz z pierwszym kotletem był pusty! Schowałam natychmiast resztę mięsa i ruszyłam na poszukiwanie zguby. Cóż, to nie było duże mieszkanie, ale Stefan był szybki i zwinny, więc chwilę mi zajęło, zanim znalazłam kociaka siedzącego w centralnym punkcie pod ogromnym łóżkiem w sypialni (mebel był idealnie dopasowany do szerokości pomieszczenia, nie można więc go było obejść z boków) i plującego na prawo i lewo owym pieprzem, który skutecznie przeszkadzał mu w pożarciu mojego posiłku w wersji surowej. Kto kiedykolwiek próbował odebrać kotu upolowaną zdobycz, ten wie, że nie jest to prosta walka, zwłaszcza jeśli do zwierzaka nie ma odpowiedniego dostępu. W końcu udało mi się ów nieszczęsny kotlet wydobyć spod łóżka za pomocą mopa i szczypiec do gotowania, jednak Stefan był na mnie obrażony jeszcze przez prawie dwa dni! W końcu on dzielnie upolował (nieważne, że z pieprzem!), a wredna baba mu zabrała… To był ten moment, w którym pomyślałam: „Nie! Coś trzeba z tym zrobić!”. I tak w moim domu po raz pierwszy pojawiła się czterokomorowa miska elektryczna, wydzielająca kotu pojedyncze posiłki o wyznaczonych porach. Było to szalenie przydatne zwłaszcza wtedy, gdy cały dzień spędzałam na uczelni, wychodząc z domu około ósmej rano, a wracając po siódmej wieczorem. Nie mogłam zostawiać kotu większych porcji karmy – tak, to były te dawne i zamierzchłe czasy, gdy mój zwierzak był jeszcze żywiony chrupkami – bo Stefan zjadłby wszystko, co widział, następnie zwymiotowałby większość po spęcznieniu karmy w żołądku, po czym prawdopodobnie zjadłby to po raz drugi. To nie był scenariusz, do którego chciałam dopuścić. Stąd miska z timerem wydawała się zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, a kociak nauczył się z niej korzystać już po kilku dniach. Zresztą do dziś korzystam z podobnych rozwiązań w mojej pracy z kocimi pacjentami, tym razem w odniesieniu do karmy mokrej, żeby koty pozostawione same w domu w środku dnia otrzymywały częstsze posiłki w mniejszych porcjach. fot. Monika Małek Za wprowadzeniem elektrycznej miski nie stało absolutnie moje zamiłowanie do gadżetów. Po prostu zachowanie, które prezentował Stefan w tamtym okresie, nosi nazwę „syndromu głodu” i może pojawiać się u tych zwierząt, które na jakimś etapie swojego życia padły ofiarą poważnego niedożywienia. To doświadczenie jest tak silnie zapamiętywane, że kot w obecności jedzenia stara się pozyskać pokarm na zapas, jakby kolejnego posiłku miało już nie być. To natomiast prowadzi do różnego rodzaju zaburzeń, takich jak wspomniane wyżej zwracanie jedzenia, ale też niestrawności i biegunki, ponieważ zbyt mocno wypełnione treścią jelita nie są w stanie prawidłowo trawić pożywienia i dochodzi do rozregulowana ich pracy. Kot więc, zamiast się najadać, jest jeszcze bardziej głodny, a problem się nasila. Jedyną znaną mi skuteczną metodą walki z takim zaburzeniem jest zapewnienie kotu właściwego pod względem gatunkowym, łatwo przyswajalnego pożywienia, które podawane jest w niewielkich, regularnych porcjach. Po pierwsze jest to działanie ukierunkowane na wyregulowanie pracy jelit, które dzięki temu nie są obciążane, bo taki model karmienia jest mocno zbliżony do naturalnego systemu przyjmowania posiłków przez tego małego drapieżnika, który dziennie łapie średnio 17–25 małych ofiar. Po drugie kot uczy się w ten sposób, że kolejny posiłek będzie, i to już niedługo, że wystarczy trochę poczekać, a miska znów się otworzy i pozwoli mu zaspokoić głód. Tak, jest to żmudna i powolna praca, jednak na dłuższą metę potrafi przynieść doskonałe efekty. U Stefana przepracowanie tego problemu zajęło prawie dwa lata, ale zakończyło się w zasadzie pełnym sukcesem. Obecnie mogę spokojnie zostawić na stole kawałek mięsa lub wędliny i wiem, że będę w stanie powstrzymać kota przed porwaniem go i zjedzeniem. Częścią pokarmów Stefan nie zainteresuje się wcale, inne natomiast grzecznie zostawi, jeśli go o to poproszę (więcej o tym w rozdziale Kocia inteligencja). Najważniejsze jest jednak to, że w każdej chwili mogę go zastopować w jego zachowaniu i nie muszę się bać, że to, co „upoluje”, natychmiast łapczywie pochłonie, nie dając mi szans na reakcję. Podkreślam jednak, że na taki efekt pracowaliśmy bardzo długo.” Gdyby koś z czytelników chciał poznać pełną wersję historii Stefana, książkę można zamówić poprzez formularz znajdujący się na stronie autorki:
Pisałam już wielokrotnie o tym, że kot jest obligatoryjnym mięsożercą. A mimo to potrzebuje dostępu do „zieleniny” w postaci źdźbeł trawy. O co w tym chodzi? Czemu koty jedzą trawę? W naturalnych warunkach kot spotyka na swojej drodze wiele roślin. Część z nich regularnie obgryza, choć częstotliwość oraz obfitość ich spożycia jest indywidualna. Wiele osób zastanawia się po co kot to robi. Czy brakuje mu jakichś witamin? Czy coś sobie tym sposobem uzupełnia? Przyczyn obgryzania traw przez koty jest kilka: trawa oczyszcza koci układ pokarmowy z gromadzącej się tam sierści, którą zwierzak połyka podczas codziennej pielęgnacji futra. System trawienny kota nie radzi sobie z enzymatycznym rozłożeniem włosów, przez co gromadząca się w jelitach sierść może stać się dla zwierzaka zagrożeniem – szczególnie, jeśli pozbija się w twarde kule, których obecność może prowadzić do dalszych komplikacji włącznie z zatkaniem światła jelita, wgłobieniem jelita, atonią i śmiercią zwierzaka (są to oczywiście przypadki skrajne, ale medycyna weterynaryjna niestety je odnotowuje). Jeśli kot będzie obgryzał trawę (lub inne rośliny liściaste) najczęściej wywoła to wymioty, w ramach których zwierzak pozbędzie się złogów, poprzez dostarczenie opiekunom zgrabnego „kłaczka” do posprzątania. źdźbła trawy pomagają nie tylko wywołać wymioty, ale także mogą być sposobem na poradzenie sobie przez kota z zatwardzeniem. Pojawia się ono zazwyczaj wtedy, gdy zbita sierść przemieści się do końcowego odcinka jelita, jednak nie może go samoczynnie opuścić. Zjadanie przez kota trawy w takim wypadku pomaga przepchnąć blokadę i wydalić ją wraz z masami kałowymi. trawa (podobnie jak wiele warzyw liściastych oraz zbóż) zawiera w sobie kwas foliowy, czyli witaminę B9. Odpowiada on za wiele istotnych procesów, zachodzących w kocim organizmie, do których można zaliczyć regulowanie procesów metabolicznych, udział w procesie podziału komórek, tworzeniu soku żołądkowego oraz w procesach krwiotwórczych (w tym w produkcji hemoglobiny). Kwas foliowy reguluje też pracę wątroby, żołądka i jelit. Oczywiście zwierzak nie jest w stanie dostarczyć do organizmu dużych dawek witaminy B9 pobierając ją wyłącznie z obgryzanej trawy, jednak faktem jest, iż ten element również jest w opracowaniach wskazywany jako powód do podejmowania przez koty takiej aktywności. Czy każdy kot potrzebuje dostępu do trawy? W teorii tak, choć bywają zwierzęta zupełnie tym rodzajem zasobu niezainteresowane. Zawsze jednak należy sprawdzić czy nasz kot zalicza się raczej do grupy trawiastych smakoszy czy też do zwierząt całkowicie trawę ignorujących. Jest też trzecia grupa kotów, które trawy używają by w niej… leżeć. Im również warto pozwalać na kontakt z tą rośliną choć korzyści, jakie dla nich z tego płyną, są nieco innego rodzaju niż w pierwotnych założeniach 🙂 Skąd wziąć trawę dla kota? Cóż, najlepiej wyhodować ją samemu. Nie jest to trudne i można wykonać to na kilka sposobów: kupując gotowy podkład z nasionami (można go wymieszać ze zwykła ziemią, co poprawia jakość wzrostu trawy uraz utrudnia jej wyrywanie przez koty podczas obgryzania), wysiewając kupione nasiona traw lub zbóż (np. jęczmienia czy owsa) do doniczki z ziemią, przynosząc już wyrośniętą trawę z działki i przesadzając ją do doniczki w domu – to rozwiązanie można zastosować tylko w okresie aktywnej wegetacji, a więc wiosną i latem. Należy jednak uważać na kilka kwestii: jeśli kupujesz nasiona upewnij się, że są one ekologiczne i nie zostały potraktowane żadną chemią (głównie insekto- lub grzybobójczą), jeśli wybierasz gotowe podłoże z nasionami, które wymaga jedynie zalania wodą, monitoruj czy twoja trawiasta uprawa nie gnije, nie pleśnieje i czy nie dzieją się z nią jakieś inne niepokojące rzeczy – gdyby tak się stało absolutnie nie dawaj roślin kotu, przez pierwszych kilka dni od rozpoczęcia „uprawy” trzymaj trawę poza zasięgiem kotów, aby zdążyła nieco podrosnąć i dopiero wtedy pokaż ją zwierzakom – inaczej uprawa może zostać zbyt szybko pożarta i młode roślinki nie będą w stanie się zregenerować, dbaj o prawidłowe nawodnienie podłoża – jeśli przesuszysz podłoże trawa szybko zwiędnie, natomiast jeśli będziesz przesadzał z podlewaniem – zgnije. Wyczucie jest tu więc ważne 🙂 jeśli przynosisz już podrośniętą trawę z zewnątrz upewnij się, że w tym rejonie nie były prowadzone żadne opryski ani nie stosowano środków chemicznych w celu wytrucia jakichkolwiek „Szkodników” takich jak np. ślimaki – taka chemia może być dla kota śmiertelnie niebezpieczna. Jeśli nie masz pewności co do bezpieczeństwa przynoszonych do domu roślin lepiej z ich zrezygnuj. Odradzam też kupowanie gotowej „trawy da kotów”, która czasami pojawia się w dużych sklepach sieciowych. Niestety są to rośliny nieznanego pochodzenia, często bez opisu gatunku, do jakiego należą, a ich spożycie przez kota może skończyć się poważnymi problemami zdrowotnymi (w ostatnich latach koci światek kilka razy huczał od doniesień o zatruciach pokarmowych po tego rodzaju produktach). Dlatego lepiej poświęcić trochę czasu i wyhodować trawę samemu, pod czujnym okiem kocich nadzorców. Dodatkowy plus. I na koniec jeszcze jeden, dodatkowy plus z posiadania doniczki z kocią trawą: jeśli koty mają własny „paśnik” do obgryzania, wówczas zazwyczaj drastycznie spada ich zainteresowanie domowymi roślinami ozdobnymi lub kuchennymi ziołami. Nasze kwiatki są więc zostawiane w spokoju a kot, który potrzebuje roślinnej przekąski, udaje się w tym celu do doniczki z trawą. Czyli wszyscy wygrywają 🙂 Moje doświadczenia z kocią trawą. Moje koty nie są jakimiś wielkimi fanami kociej trawy, jednak od czasu do czasu staram się im dostarczyć ten element do domu (tym bardziej, że cała czwórka jest niewychodząca). Tym razem zdecydowałam się na trawę z podłożem i miseczką od Trixie, przy czym (za radą bardziej doświadczonych „rolników”) otrzymaną mieszankę nasion i podkładu wymieszałam z niewielką ilością zwykłej ziemi, by trawa mogła lepiej rozwinąć korzenie. Nasiona i podłoże jeszcze przed domieszaniem ziemi. Pierwsze kiełki pojawiły się w trzecim dniu od rozpoczęcia uprawy, a po ok. 10 dniach trawa była już na tyle okazała, by pokazać ją kotom. Efekty w czwartym dniu uprawy. Zachwyt okazał się spory, choć oczywiście zainteresowanie trwało przez chwilę. W kolejnych dniach planuję wystawiać im trawę na określony czas, a po utracie zainteresowania z ich strony ponownie odstawić na bezpieczne okno. Mam nadzieję, że ta taktyka pozwoli roślinkom dłużej przetrwać, a kotom dłużej cieszyć się trawiastym efektem. Tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk *Ten tekst nie jest w żadnym stopniu sponsorowany przez producenta czy dystrybutora trawy Trixie, nie ma charakteru reklamowego i jest jedynie moją prywatną opinią na temat tego produktu.
Od czasu do czasu wśród moich pacjentów powtarza się ten sam schemat: kot odratowany z bardzo złych warunków, czasem młody a czasem dorosły, po zabraniu do domu i wyprowadzeniu na przysłowiową „prostą” nadal maniakalnie pożera i kradnie jedzenie. Dzieje się tak pomimo tego, że pożywienia ma pod dostatkiem i jest ono dobrej jakości. W takim przypadku najprawdopodobniej mamy do czynienia z czymś, co określam mianem „syndromu głodu”. Jest to rodzaj zaburzenia powstającego w kociej psychice, które zazwyczaj dotyka zwierząt doświadczających potwornego, przejmującego głodu. Tak ogromnego, że realnie zagrażał ich przetrwaniu. Nie ma znaczenia czy te doświadczenia dotyczyły kociaka czy też pojawiły się już w wieku dorosłym – związana z nimi konieczność walki o życie (dosłownie!) wywołuje niesamowicie silne ślady w kociej głowie, a reakcje z nimi związane nie podlegają racjonalnej ocenie. Kot cały czas zachowuje się dosłownie tak, jakby kolejnego posiłku miało nie być. A co gorsza – on w to głęboko wierzy… Oznaki syndromu głodu. Do najczęstszych oznak syndromu głodu można zaliczyć następujące kocie zachowania: łapczywe pożeranie zawartości miski „na raz”, bez umiejętności podzielenia nawet bardzo dużej porcji, wyjadanie jedzenia innym kotom jeśli te cokolwiek zostawią, jedzenie „na wyścigi” z innymi zwierzętami, a po skończeniu własnego posiłku próba przywłaszczenia sobie cudzej porcji, brak gryzienia kęsów na mniejsze kawałki – zamiast tego obserwujemy przełykanie dużych fragmentów jedzenia „byle szybciej”, obrona miski, a więc prezentowanie zachowań takich jak warczenie, prychanie, bicie łapami czy nawet próby kąsania gdy ktokolwiek (człowiek lub inne zwierzę) zbliża się do porcji jedzenia, kradnięcie i zjadanie ludzkiego pożywienia – zgodnie z zasadą „jeśli Ty to jesz, to znaczy, że jest jadalne”, wyjadanie odpadków z kosza na śmieci, zaburzenia pracy przewodu pokarmowego. Zagrożenia związane z syndromem głodu Wbrew pozorom jest ich wiele. Jednym z najistotniejszych jest to, że kot nie zwraca uwagi na to CO je, byle ZJEŚĆ. W swoich poszukiwaniach jedzenia często kieruje się węchem – z tego powodu może zjeść WSZYSTKO, co według niego ma zapachowy związek z pożywieniem: folię po wędlinach, reklamówkę w której było mięso, resztki z obiadu, dosłownie każdą rzecz, do której ma dostęp. To oczywiście może w prostej linii prowadzić do zatrucia pokarmowego, a także do dużo poważniejszych problemów takich jak np. wgłobienie jelita, które powstaje w wyniku przyklejenia się do ściany jelita np. kawałka folii – w takim przypadku działaniem z wyboru jest zazwyczaj operacja na jamie brzusznej w celu ratowania kociego życia. Drugim problemem jest zjadanie rzeczy trujących – takich, które my jemy a kot to obserwuje. Kłania się tu więc cała długa lista pokarmów trawionych przez ludzi, ale toksycznych dla kotów takich jak: winogrona, rodzynki, awokado, rośliny cebulowe, czekolada, ksylitol, orzechy i wiele wiele innych. Dla kota z syndromem głodu nie ma znaczenia, że coś dziwnie pachnie lub smakuje. On i tak to zje. Nie zważając na konsekwencje. Trzecia kwestia dotyczy samego sposobu i tempa jedzenia. Koty z syndromem głodu zazwyczaj nie gryzą – skupiają się jedynie na jak najszybszym przełykaniu pokarmu. A to z kolei może prowadzić do zaburzeń ze strony przewodu pokarmowego. Częstą przypadłością u takich zwierząt są wymioty, ponieważ żołądek nie radzi sobie z dużą ilością wtłoczonego na raz pokarmu i zwraca to, co kot zjadł (w wielu przypadkach to zwrócone pożywienie jest natychmiast zjadane ponownie, bo w mniemaniu kota z syndromem głodu nic nie może się zmarnować). Innym problemem są też biegunki lub rozwolnienia, gdyż duże kawałki karmy nie podlegają prawidłowemu trawieniu, przez co podrażniają jelita. Kolejnym problemem jest przejadanie się, które może w szybkim tempie doprowadzić do nadwagi i otyłości – jeśli kotu z syndromem głodu pozostawimy stały dostęp do jedzenia on nie będzie mieć umiaru, a to bardzo szybko odbije się na kondycji ogólnej organizmu. Jak pracować z syndromem głodu? Przede wszystkim trzeba skupić się na rutynizacji procesu karmienia. Co to oznacza? Dokładnie tyle, że kot musi jeść małe porcje, często, o stałych porach. Tak, wymaga to pewnej dodatkowej organizacji systemu wydawania posiłków, jednak na szczęście żyjemy w czasach, gdy producenci kocich gadżetów wyszli nam na przeciw. W pracy z kotem syndromowym doskonale sprawdzają się bowiem miski elektryczne, ustawiane na odpowiednią godzinę, o której kot otrzymuje swoją porcję jedzenia. Misek jest kilka rodzajów, w zależności od potrzeb (są takie na pojedynczą porcję i takie, w których zmieści się ich kilka). Warto więc przejrzeć pod tym kątem oferty sklepów internetowych, a z pewnością Opiekun znajdzie coś, co pasuje do jego potrzeb. Trzeba też pamiętać, że w naturze kot zjada małe ofiary w dużej ilości, a więc jego posiłki są niewielkie, ale za to częste (warunkuje to obecny w kocim organizmie mechanizm glukoneogenezy). Dlatego też w normalnych warunkach kot powinien jest minimum 3-4 posiłki dziennie, a kot z syndromem głodu nawet 6. Oczywiście najlepiej jest ustalić konkretną dawkę pokarmową z zoodietetykiem (taką, by spełniać realne dzienne zapotrzebowanie metaboliczne zwierzaka na energię). Jeśli jednak nie ma takiej możliwości dobrze jest przynajmniej trzymać się zaleceń ustalonych przez producenta karmy i kontrolować wagę kota oraz jego sylwetkę w oparciu o skalę BCS. Kolejna kwestia to uniemożliwienie kotu podjadania tego, co nie jest dla niego przeznaczone. Z tego powodu opiekun nie zostawia żadnego „ludzkiego” jedzenia na wierzchu, pilnuje, by kot nie buszował po kuchni i nie wyjadał półproduktów ani resztek, na szafkę z koszem na śmieci zakłada specjalną blokadę itd. Pilnowanie kota z syndromem głodu to w dużej mierze pilnowanie siebie. Jeśli nasz kot nie jest jedynakiem, tylko żyje w kociej grupie, bardzo ważne jest zapewnienie osobnego miejsca do spożywania posiłków. W końcu w naturze kot jest samotnym łowcą, który indywidualnie zdobywa i zjada swoją ofiarę. Karmienie wspólne, w jednym pomieszczeniu, w sąsiedztwie, lub co gorsza z jednej dużej miski, nasila zachowana rywalizacyjne, a więc podtrzymuje i utrwala potrzebę jedzenia „na wyścigi”. Taka sytuacja przy zwalczaniu syndromu głodu jest zdecydowanie niepożądana. Ważne jest też, aby wybierać karmy dobrej jakości: mokre, wysokomięsne, takie, którymi kot faktycznie się naje. Jeśli będziemy podawać zwierzakowi jedzenie, które będzie go tylko „zapychać”, ale nie da faktycznego poczucia sytości, walka z syndromem głodu będzie o wiele trudniejsza i dłuższa. Ostatnim elementem, z którego korzystam w pracy nad tym problemem, jest czas. Koty mocno pamiętają negatywne przeżycia, a głód jest jednym z tych doświadczeń, które zapadają w pamięci najsilniej. Dlatego zwalczanie syndromu głodu u kota potrafi zajmować miesiące, a a nawet lata żmudnej pracy (u mojego Stefana trwało to blisko 24 miesiące i w tym wyniku nie odstawał specjalnie od statystycznej średniej). Dlatego, jeśli Opiekun chce z tym problemem pracować, musi nastawić się na dłuższy okres walki i uzbroić w całkiem solidne pokłady cierpliwości. Czy gra jest warta świeczki? W moim odczuciu zdecydowanie tak. Wyprowadzenie kota z syndromu głodu, choć długotrwałe i trudne, niesamowicie ułatwia życie obu stronom: zwierzęciu i Opiekunowi. Dzięki temu można zarówno zostawić kota na cały dzień z większym zapasem jedzenia jeśli jest taka konieczność (np. z powodu nagłego wyjazdu), jak i nie martwić się konfliktem w kociej grupie, który może wybuchnąć wokół kociej miski jako newralgicznego zasobu. Ponadto koty, które wyszły z syndromu głodu, są spokojniejsze, a ich proces trawienny zachodzi w lepszych warunkach. Dlatego, w moim odczuciu, warto pracować z tym problemem. Zarówno dla dobra kota, jak i dla spokoju i komfortu Opiekuna. Stefan i jego drobiowa polędwiczka – jedzona na spokojnie 🙂 Tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk, pisząca ten tekst jako Opiekunka cierpiącego na syndrom głodu Stefana. Zwalczenie tego problemu trwało blisko 2 lata – widząc aktualne efekty nie żałuję ani jednego dnia, który poświęciłam na pracę nad tym zagadnieniem. 4 17 votes Article Rating
syndrom głodu u kota